Kościół św. Antoniego we Lwowie był jedną z dwóch parafii, które nie zostały zamknięte za czasów władzy sowieckiej. Wkład w to mieli Polacy, którzy pozostali we Lwowie. Kościół był więcej niż tylko świątynią – był także miejscem walki o tożsamość narodową i schronieniem. Na Kresach kościoły katolickie zawsze kojarzyły się z polskością, a w czasie komunizmu stały się one nierozerwalne. We Lwowie, potocznie nazywa się je nawet polskimi kościołami, a nie kościołami katolickimi. Istniały nawet konflikty o kościoły, takie jak na przykład ten o obrazy z kolegiaty w Żółkwi – nie wróciły one do kościoła, bo byłoby to równoznaczne z wywozem za granicę.
Hierarchowie na Ukrainie przez długi czas próbują zmienić postrzeganie kościoła katolickiego, szerząc przekaz, że jest on powszechny, a nie tylko polski. Miałoby to ułatwić postawienie wiary katolickiej na równi z grekokatolikami i prawosławnymi, by postrzegany był jako jeden z kościołów na Ukrainie, a nie przedstawiciel mniejszości narodowej. Przed wojną, Kościół św. Antoniego przyciągał wielu młodych Ukraińców, a msze do św. Antoniego zgromadzały tłumy z całego miasta. Utarte przekonanie o „polskości” kościoła katolickiego przełamywał także ówczesny proboszcz. Był Ukraińcem, od dziecka był ministrantem w kościele św. Antoniego, a we wspólnocie parafialnej zgromadził licznie ukraińską młodzież.
Red.
Foto. Wikipedia